Ok, miałem wcześniej pisać, ale normalnie nie mogłem się oderwać od gry. Coś takiego zdarzyło mi się wcześniej tylko z Too Many Bones...
Ta gra to połączenie Kingdom Death z Neon Genesis Evangelion + eksploracja z 7th continent pewnie, no tego się nie spodziewałem.
Ale od początku, jak mawiają górole, wyciągnijmy grę na stół.
Tutaj jest zdecydowanie lepiej niż się obawiałem. Wyciągniecie gry jak mamy poukładane karty w jakimś insercie nie jest takie złe, tzn. jesli chodzi
o fazę podróży. W tej fazie pływamy po antycznej Grecji, odkrywamy przygody, szukamy części z których będziemy tworzyć nowe przedmioty.
Gra wprowadza na szczęście stopniowo i nie ma aż takiego rzucenia na głęboką wodę. Przez pierwsze parę dni jest spokojnie, natomiast później
to jest przygoda za przygodą, czytania i podejmowania decyzji sporo.
Druga faza gry to jest walka - w konkretnych dniach mamy gotową walkę, ale i może ona wystąpić w innym dniu. Przygotowanie zdecydowanie dłuższe, jakieś 15 min rozkładania planszy i elementów, przygotowanie naszych bohaterów i kart.
Walka to jest wisienka na szczycie tego pysznego tortu. To jest wzięcie podstawy z Kingdom Death, odjęcie jej bolączek (z tego co czytałem, sam
niestety w KDM nie grałem) oraz dodanie od siebie paru dobrych przypraw.
Ale wspomniałem, że czuję tu Neon Genesis i już wyjaśnie dlaczego - walczymy tytanami przeciwko gigantom, które zgładziły bogów.
Ale nie walczymy nimi bezpośrednio tylko sterujemy nimi za pomocą osób. Mamy do dyspozycji ten tzw. triskelion czyli 3 statystyki, które zmieniają się czy to w fazie podróży (mniej dynamicznie) czy w samej walce - bardzo dynamicznie. Tytani jako pradawne istoty zyskują gniew (rage),ten rośnie w trakcie zadawania obrażeń, przecholujemy i tytan wchodzi w amok, przestaje nas słuchać i możemy go stracić (tu mam skojarzenia z Neon Genesis, gdzie tam również Evengeliony miały swoj poziom wkurzenia i własnej woli). Mamy Los (Fate) - możemy przerzucić kości zwiększając poziom,natomiast jeśli przecholujemy to wchodzimy w zatarg z tymi mitycznymi istotami (Moirami?), igranie z losem ma konsekwencje. Oraz mamy poziom zagrożenia (Danger) - obrywając zwiększamy go i od razu wyciągamy karty ran, początkowe draśnięcie tylko tytana wkurzy, natomiast
jak nie ubierzemy go w jakieś ciuszki (czytaj żagiel z elementem kadłuba jako napierśnik) to lepiej się odsunąć jak Primordial na nas ruszy...
Wyższy poziom ran już nie jest zabawny, dosłownie jazda na krawędzi życia i śmierci.
Teraz wracając do porównania z KDM (ale mam ochotę kiedyś w to zagrać) - jak wspomniałem nie grałem więc tylko napiszę 2 rzeczy, o których czytałem.(Ale znam kogoś kto grał i powiedział mi to i owo
)
Naprawienie 'randomowego rolla' statystyką fate - to podobno jest duży plus w walce w ATO, można kości przerzucać (jeden przerzut na daną kość, przy czym igranie z losem ma konsekwencje, naprawdę trzeba się mocno zastanowić czy chcemy i potrzebujemy teraz przerzucić daną kość i wyjść na niebezpieczny poziom 'Losu'. Jednak gdy potrzbujemy mamy ten przerzut, który często jest zbawienny i z beznadziejnej sytuacji potrafimy zadać ranę)
Drugie to krok eskalacji. My ranimy bossa (nie będęo tym pisał szczegółowo, próbowałem i wyszła mi epopeja do której zasnąłem) i zwiększamy jego wkurzenie oraz dokopujemy się do jego ukrytych części, które są bardziej chronione i ciężkie do zranienia. Naprawdę czuć tutaj, że wgryzamy sie w tą górę mięsa i kości i próbujemy jakoś to powtrzymać.
Mi się eskalacja podoba, owszem wprowadza dodakowe zasady oraz wymóg przetasowania 6 kart, natomiast to jak widzimy kartę ataku bossa z 3 poziomu
to się zastanawiamy czy warto podejść czy lepiej się odsunąć jak najdalej. Do tego widzimy, że jak mamy do zaatakowania części ciała w jego głębi(3 poziom) a nie
mamy za bardzo kości, to lepiej zaniechać ataku, bo Boss - Priomordial też ma reakcję do nieudanego zranienia, które bolą czasem bardziej niż sam atak.
Eskalajacja to może być plus i minus - plus bo miesza w pojedynku, minus bo wprowadza ten dodatkowy krok/zasady/tasowanie kart, co kto lubi.
Do tej pory miałem 3 walki, 2 z Hekatonem - poziom 0 (tutorial) i 1 oraz Byczek 1 poziomu. Naprawdę każda jest inna, Hekaton miota nami
jak lalką, ma te parę łap, które dają się we znaki. A byczek jak to byczek, corrida, leżysz i jak po Tobie przeleci to nie oczekuj masażu tylko otwarte złamania... Przy czym byczek 1 poziom a byczek 2 to jak songo SS1 i SS3 - niby twarz ta sama a uderzenie sporo mocniejsze.
Czuć w walkach, że musimy za wszelką cenę rozwinąć statek i doposażyć tytanów, bo nie wyjdziemy cało z kolejnych starć - poziom Priomordiali rośnie systematycznie.
Grałem ponad
11 godzin, teraz dzień 8 gry już 13 i dzień 11
( Cykl 1 to maksymalnie 80 dni gry). Od gry ciężko się oderwać, cały czas coś się dzieje, mamy na głowie nie tylko primordiale (na pewno 2 specjalne na danych cykl), ale też również jakieś dziadostwo co nas ściga.
Odnośnie jeszcze kontroli 4 postaci w grze solo bo nie widzę tego bym w to kiedykolwiek z kimś zagrał - jest bardzo dobrze. Obawiałem się problemu Middary - tam po paru godzinach dostajemy tyle sprzętu, że rozłożenie to koszmar, tak samo jak próba opanowania tego co kto każdy potrafi, zwłaszcza liczenie trafienia, dodać, odjąć, masakra.
Tutaj kontrola 4 jest prosta, nie miałem sytuacji, gdzie czułem się przytłoczony tym wszystkim (no może poza tylko sprawdzaniem przez pierwsze godziny co znaczy
dana zdolność i w którym okienku w bitwie się to aktywuje, bo tutaj jedna rudna to parę kroków i w każdym coś się dzieje).
Mam parę gier, które zrobiły na mnie bardzo duże wrażenie. Natomiast tylko 2, które mnie po prostu oczarowały.
Too Many Bones jest pierwszą i do tej pory jedyną dychą u mnie.
Teraz wiem, że w końcu mam grę, której daję drugą dychę.